przez samograj » Pt sty 04, 2008 11:25 am
Witajcie!!!
nie odzywałam sie od razu po Mszy, bo troszkę jestem zszokowana....musze się oswoić.
Na mszy kapłan bardzo duzo mówił o NOWEJ WIERZE i NOWEJ NADZIEI przekraczającej bramy śmierci, opierając się na ewangelicznym przekazie wskrzeszenia córki JAIRA (kapłana żydowskiego).
Jego córka była cięzko chora, umierająca i Jair postanowił szukać pomocy u Jezusa.
Kiedy szli w kierunku domu, rodzina powiadomiła kapłana, żeby nie trudził Jezusa, bo córka już umarła...jednak Jair nie stracił nadziei....wierzył , że Jezus może ją wskrzesić.
Ewangelia przekazuje nam radosną nowinę, że moc JEZUSA sięga daleko, poza Śmierć.
Ale......nie wiem czy każdy tak to odebrał......ja odniosłam wrazenie, że większość kazania była poświęcona ......powiedzmy "Nieskuteczności modlitwy" w naszym rozumieniu, a NOWEJ WIERZE, NOWEJ NADZIEI!!!
Jak to jest, że modlimy się o uzdrowienie o uwolnienie a bliska osoba umiera...dlaczego???
To strasznie trudne do przyjęcia, bardzo bolesne przeżycie, które jednak , z sobie wiadomych wzgledów, Bóg dopuszcza.
Najcześciej, w wypadku takich chorób jak nowotwór (a glejak szczególnie), uzdrowienie następuje w momencie śmierci - wtedy chory zostaje nie tylko dotkniety przez Jezusa, on zostanie wzięty w ramiona - już nie cierpi, już zakończył to , bądź co bądź, TRUDNE PIELGRZYMOWANIE na ziemi.
PAMIĘTAJMY, KAŻDY Z NAS MUSI UMRZEĆ I........choćbyśmy nie wiem co robili nikogo z nas śmierć nie ominie!!!
Chociaż wydaje nam się, że może to za wcześnie, może to nie pora - to de facto ZAWSZE będziemy uważać, że to za wczesnie, ZAWSZE będziemy cierpieć z powodu śmierci bliskich.
NIE MA DOBREGO CZASU NA UMIERANIE!!!! (chyba, że na świecie zostaje ktoś samotny, za kim nikt nie zapłacze).
KAŻDY KIEDYŚ MUSI UMRZEĆ - i BÓG podobno dla każdego wybiera NAJLEPSZY MOMENT na opuszczenie ziemi.
I to jest ta NOWA WIARA, NOWA NADZIEJA - musimy być pewni, że nasi ukochani są szczęśliwi, a nasz ból kiedyś minie, jeśli pozwolimy Jesusowi, żeby nas ukoił, stanie sie to dość szybko...musimy tylko ZAAKCEPTOWAĆ ŚMIERĆ, ZGODZIC SIE NA NIĄ.
Ja w trakcie kazania nagle uświadomiłam sobie, że ....cudu nie będzie, że mąż umrze....w jednym momencie tak się przestraszyłam, jakby ta smierć właśnie nadeszła: nogi mi sie ugięły, krew odpłynęła z głowy, serce kołatało i myślałam, że sama zaraz umrę....musiałam wyjść z Kościoła.
Kiedy trochę ochłonęłam , wróciłam, już rozpoczęła się modlitwa - Kiedy kapłan mówił, że Bóg właśnie dotyka chorych na różnego rodzaju nowotwory, że naprawia zniszczone, zdegenerowane komórki, że odbudowuje system obronny organizmu, że bierze w ramiona chorych i ich rodziny, pomyślałam o wszystkich chorych z Forum, prosiłam, żeby każdy odczuł Bożą interwencję.
Sama wtedy zgodziłam sie na inny wymiar wiary - zgodziłam się na to, że mąż nie zostanie cudownie uzdrowiony - zaczęłam modlić się o siły do walki z tą chorobą, o potrzebne łaski dla mnie i Krzyśka i....poczułam spokój, ulgę....może nawet RADOŚĆ- dziwne uczucie radości!!!
Krzysiek też mówił mi po Mszy, że było jakoś innaczej niż podczas poprzednich Mszy, że odczuwa ......lekkość na duszy.
Teraz nasza modlitwa jest inna....wiemy na pewno, że Bóg nas nie opuści, modlimy się o to, aby Matka Teresa łagodnie przeprowadziła Krzyśka na drugą stronę (przynajmniej ja tak się modlę), gdzie nie ma cierpienia i gdzie kiedyś się wszyscy spotkamy - wiem, że choć nasi bliscy odchodzą w wymiarze ziemskim, zostają z nami duchowo zdecydowanie silniej i są w stanie skuteczniej się nami zaopiekować!!!!!