przez Karolina G » Pt lut 17, 2012 5:44 pm
U mamy jakiekolwiek objawy pokazały sie we wrześniu 2011, lekkie zasłabniecia. była u lekarza rodzinnego przepisał jej tabletki na cholesterol, zrobił badania krwi i moczu które nic nie wykazały, z jego strony to tylke. Była też u ginekologa ale ten również nie widział jakichkolwiek objawów ginekologicznych.
Teraz w styczniu dopiero byłyśmy z mama do poradni psychologicznej, tam mama dostała ataku (nazywaliśmy to tak bo nie wiedzieliśmy co sie z nią dzieje )
Przeważnie ma zasłabniecia, nie potrafi ustac na nogach, uginają się pod nią, jakby jej je odcinało. Jak juz ma atak to wykrzywiaja jej się usta, ma rwanie w rękach i nogach (zwłaszcza prawa strona). Jak miała atak u lekarza to się sliniła, dwa razy była u niej karetka w domu ( raz wypisana do domu w tym samym dniu-nic nie stwierdzano, drugi raz dali jej glupiego jasia i zostawili w domu, przez całą noc mój ojciec przy niej czuwał, nie mogła sie sama obrócić, warczała tak jak by sie dusiła własna sliną). Psychiatra skierowała ja na badanie neurologiczne tego samego dnia, ale ze jej przeszło po wyjściu z gabinetu psychiatry, neurolog nic nie stwierdził, kazał się zapisać do nastepnego neurologa, tam Pani doktor skierowała ja na mase badań (krew, mocz, bolerioza, eeg, na rezonans trzeba bylo najdłużej czekać) 9 lutego poszła wykonać rezonans, byla tak roztrzęsiona ze nie potrafiła podpisać dokumentów. Po wyjściu z badania znów dostała ataku (wykrzywienie ust, brak kontaktu z nami, bełkotanie bez sensu, chciała sama wyjąć wenflon z ręki, ciężko było jej wytłumaczyć że zaraz jej go wyjmą, cały czas mówiła że tego nie zrobią) w końcu 16go dowiedzielismy sie że to guz mózgu, najbardziej ze złośliwych. Cały dzień spędziliśmy jeżdżąc po szpitalach (wszystko w Opolu) od neurologa, na onkologię, do neurochirurga, ten potwierdził po przejrzeniu zdjęć z RM że jest to złośliwy. Teraz we wtroek ma iść do szpitala a w środe operacja.
Wczoraj do późna czytałam o tym paskudztwie w internecie i płakalam...
Dzisiaj mama jak do tej pory miała tylko jeden atak : osłabienie, wykrzywienie ust, wranie rąk o nóg (zwłaszcza prawe), brak kontaktu gdy do niej mówiłam, reagowała tylko dgy mówiłam do niej "mamo słyszysz mnie" to odpowiadała tylko "co", tak jest normalnie ruchliwa, co prawda ma troche spowolnione ruchy, ale chodzi, je, pije sama, czasami zdarzy jej sie oddać mocz leżąc w łóżku, jest osłabiona bo to po niej widać, dziś odkurzała dom i juz po chwili była zmęczona.
Nie wiem czy mamy ją we wszystkim wyręczać, czy ma wszystko robić sama. Oczywiście nie pozwalamy jej dźwigać ani się przesilać.
Mama ma zmienne nastroje, raz mówi że chce wyjść się przejść na dwór, potem mówi że jest za zimno i nie idzie.
Coraz bardziej zastanawiam sie nad operacją, czy jest konieczna. Wiem że guz się rozrasta ale mama funkcjonuje samodzielnie, co jeżeli po opreacji nie bedzie mogła nawet tak funkcjonować jak do tej pory?
Zdaje sobie sprawe że z czasem bedzie sie pogarszało ale na myśl że operacja może zrobić z niej "warzywo" jest przerażająca.
Teraz ją nic nie boli, ani głowa ani nic, nie wymiotuje itp. Jedyne co to własnie takie 5-15 minutowe ataki. Jeden ma prawie zawsze rano.
Czy zna ktoś taki przypadek że nie poddanie się operacji nie spowodowło szybkiej śmierci.
Neurochirurg powiedział ze operacja poprawi jedynie mamie komfort życia, ale jeżeli teraz mama nie jest w najgorszym stanie to czy to cokolwiek poprawi czy tylko pogorszy? Ja jestem chyba przeciwna, ale jest jeszcze moje rodzeństwo, mój ojciec i oczywiście moja mama.
Ona ma dopiero 53 lata, zawsze była okazem zdrowia. Ja mam 22 lata, jestem najmłodsza z rodzeństwa, to zbyt wcześnie ......
Jak myslisz czy powinna sie poddawac operacji?