Witam wszystkich!
Jakiś czas temu wymieniając korespondenceje z autorem arykułu (przypadek kliniczny) odnalezniony poprzez Pubmed, otrzymałem następującą odpowiedz (tłumaczenie):
„
(...). Testuje DCA (pochodzące z http://www.pharma-dca.com 10mg/kg) z wieloma pacjentami cierpiącymi na nowotwory. Moi europejscy pacjenci odniesli kilka interesujących sukcesów. (...)”.
Do korespondencji załączone były dwa dokumenty w Wordzie, jeden opisujący przypadek 58-letniego mężczyny z nowotworem rdzenia tarczycy (
Medullary thyroid carcinoma) - przypadek kliniczny który najwyraźniej nie został nigdzie (jeszcze - ???) opublikowany, z licznymi przerzutami do śródpiersia i grzbietu, który odnotował gwłtowną regresje (zmniejszenie guzów) zakończoną prawdopodobnie całkowitą remisją (całkowity zanik guzów), po użyciu DCA. Autor zaznacza, że praca została napisana w trakcie terapi przed jej zakończeniem. Drugi dokument Word stanowił listę różnych sródków (z załączonymi linkami gdzie można je kupić i częściowymi dawkami) którą doktor zatytułowała: „Standartowe wspomaganie w terapi antynowotworowej”.
Oba dokumenty (Word (.doc) – tekst po angielsku) załadowałem na serwer i możliwe są do przejrzenia tutaj:
sciągnij plik „DrFlavin”.
http://www.mediafire.com/rak Krótka uwaga na temet PubMed.
PubMed to darmowa baza internetowa (po angielsku), zawierająca referencje do abstraktów (którtkich opisów) prac naukowych opublikowanych w różnych czasopismach medycznych, posiadającą linki (w postaci ikon – patrz zdjęcia – linki poniżej) umożliwiające przeczytania pełnego tekst prac, czasami za darmo czasami odpatnie.
http://img707.imageshack.us/img707/7050/pubmed1.jpghttp://img207.imageshack.us/img207/4135/pubmed2.jpgBazy: PuBMed, MedLine (czy nawet:
http://scholar.google.com/ ) są źródłami z których korzystają bezpośrednio lekarze i naukowcy. Pomimo, że charakter prac odnaleziony za pomocą wyszukiwarek można określić jako naukowy, jak można będzie się zorientować z reszty mojego postu, nawet do danych opublikwanych przez PubMed należy podchodzić z ostrożnością, dokładnie sprawdzając źródła.
Pomimo, że czytając mój post do tej pory najprawdopodobniej można było odnieść wrażenie, że jest to jeszcze jeden dowód na skuteczność DCA, niestety, informacje jakie udało mi się odnaleść dotyczące autora pracy i cytowanego przez nią ośrodka, stawiają pod znakiem zapytania, jaką rzeczywistą wartość merytoryczną stanowi opublikowany przypadek kliniczny.
Wygląda na to, że pomimo tonu pracy który wskazywałby na to, że opisany przypadek pochodzi z praktyki klinicznej Dr.Dany Flavin (
Foundation for Collaborative Medicine and Research, 24 Midwood Drive, Greenwich, CT 06831, USA), Dr.Flavin najprawdopodobniej nie prowadzi wogóle żadnej działalności klinicznej.
Z opisu znalezionego na stronie fundacji wynika, że:
http://www.collmed.org/missionhttp://stefansargent.clients.neteverything.com/media/collmed/„
Fundacja jest „siecią kolegów” (dodane od autora postu: utrzymującą się z donacji)
, zajmującą się czytaniem wszelkich opulikowanych materiałów dotyczących nowotowrów, kontaktowaniem z lekarzami.. (...)” – ...jak również, najwyrażniej publikacją znalezionych danych. Zarówno wprowadzający w błąd ton artykułu, zalecenia doktor, a szczególnie niektóre z podanych przez nią źródeł zakupu są bez wątpienia bardzo mocno niepokojące. Notabene, w trakcie pisania tego tekstu, pomimo obiekcji postanowiłem kupić DCA z podanego przez nią źródła, w zasadzie na wszelki wypadek na zapas, żeby był. Jak dotąd niczego nie dostałem i szczerze powiedziawszy nie spodzieać sie dostać. Na podany na stronie numer telefonu i adres mailowy nikt nie odpowiada.
Pomimo, że osobiście nie wykluczam, że doktor może prowadzić swoją działalność w dobrej wierze, opisany przypadek może posiadać wartość naukową, jak również przynajmniej część zalecanych przez nią suplementów może posiadać właściowości przydatne w terapiach antynowotworowych, nie wykluczam również, że wszystkim co potencjalnie może się kryć za jej nazwiskiem i fundacją, jest pojedyńcza osoba, siedząca wieczorami przed komputerem i wynajdująca dzisiątki „cudownych lekarstw” pochodzących często z całkiem podejrzanych źródeł.
Prace Dr.Flavin cytowane są niemniej przez całkiem poważne instytucje i autorów. Nie wykluczone jest jednak, że znaczna część autorów uległa sugesti (podobnie tak jak ja czytając prace po raz pierwszy), nie zdając sobie sprawy, że przypadek opisany jest przez kogoś kto nie miał bezpośredniego kontaktu z pacjentem, co więcej, wogóle nie prowadzi żadnej praktyki klinicznej.
Wracając do głównego przedmiotu tego wątku – tj: DCA i wielokrotnie cytowanego przez Crono5 strony:
http://www.thedcistle.com– chciałbym zwrócić uwagę wszystkich śledzących ten wątek (a nie mówiących po angielsku), na pare nie wspomnianych wcześniej aspektów.
Zgodnie z informacjami znalezionymi w następującym artykule:
http://www.nature.com/nature/journal/v446/n7135/full/446474a.htmlzałożycielem
thedcastile jest Jim Tassano, właściciel firmy marketingowej oraz firmy zwalczającej szkodniki. Zgodnie z informacjami podanymi przez tygodnik „Nature”, Jim Tossano związał się z swoim przyjacielem chemikiem, i wspólnymi siłami rozpoczeli produkcje DCA, udostępnianego jako lekarstwo weterynaryjne (które znaczna część osób nabywa i używa jako środek antynowotworowy), ze względu na brak licencji Administarcji Lekarst i Jedzenia w USA - umożliwającej sprzedaż dla ludzi. Jim otworzył dwie strony internetowe, jedna pod nazwą
ThedCastile – zajmującej się doradnictwem związanym z użyciem DCA w terapi antynowotworowej, i drugą pod nazwą
Buydca – zajmującej się sprzedażą.
Osobiście wydaje mi się, że jako fundamentalna zasada, opieranie się na wynikach przedstawionych przez osoby które zajmują się sprzedarzą terapi lub produktu – z fundamentalnych powodów nie jest bardzo wiarygodna.
Również nieco niepokojący wydaje się fakt, że strona wydaje się nie zawierać żadnej jasnej i wyrażonej w dosadny sposób informacji (choć nie wykluczone, że wzmianka gdzieś istnieje – ponieważ strona to jeden wielki groch z kapustą, wymagający wielu godzin czytania, ciężko jest to ustalić to napewno), że wlaściciel strony zajmuje się RÓWNIEŻ sprzedażą DCA
Wchodząc np. na forum strony (nazwanym z niejasnych powodów „pokojem czatowym”), można znaleść całą kategorie poświęconą ostrzeżeniom przed nieuczciwymi sprzedawcami DCA, na której ostrzega się użytkowników przed niepewnymi źródłami zakupu. Jako pewne źródło zakupu wszyscy jednogłośnie powtarzają
http://www.BuyDca.com,... nie informując jednak, że forum jest własnością tej samej osoby która prowadzi sprzedaż.
Na głownej stronie
thedcistle znajdują sie również trzy linki odsyłające do
Medicor Cancer Cenetr Observational DCA Treatment w Kanadzie. Z informacji dotępnych na Wikipedi (jak również uzyskanych z różnych innych źródeł):
http://en.wikipedia.org/wiki/Dichloroacetic_acidwynika, że
Medicor jest prywatną kliniką, otworzoną przez Akbar i Humaura Khan nie tyle zajmującą się leczeniem przy pomocy DCA, co oferującą doradnictwo oraz wąski zakres podstawowych badań, pacjentom którzy zdecydowali się na przyjmowanie DCA na własną ręke. Doradnictwo oferowane jest odpłatnie zarówno na miejscu jak również poprzez internet i telefon. Obaj założyciele nie są onkologami, nie opublikowali żadnych prac z terapi, podkreślają, że uzycie DCA powinno zawsze odbywać sie pod kontrolą prowadzących lekarzy z poza kliniki, pomimo to rekomendują własne zalecenia dotyczące użycia DCA.
„Nie naukowe” wyniki ich terapi znajdują sie na głownej stronie
thedcistile.
Poniżej rezultaty terapi przy użyciu DCA opublikowanej przez
Medicor, pochodzacych z Lipca 2009 (linki do raportu znajdują się w centralnym miejscu głownej strony
thedcistle)
Medicor informuje, że z 347 pacjentów cierpiących na nowotwory i używających DCA pod jego kontrolą:
a) 80 pacjentów zaprzestało terapi w czasie krótszym niż 4 tygodnie. Zgodnie z informacjami większośc z nich stanowiły osoby uzyskujące „
telemedicine”. Choć nie znalazłem jasnego wyjąsnienia co oznacza „
telemedicine” podejrzewam, że jest to słowo wymyślone przez
Medicor mające określać terpie DCA przez telefon lub internet.
b) 74 pacjentów zmarło w czasie do 4 tygodni, zgodnie z zapewnieniami
Medicor z powodów nie związanych z DCA
c) 14 pacjentów rozpoczeło terapie niedawno, co uniemożliwia oszacowanie rezultatów.
d) 2 pacjentów uzyskało całkowitą remisje nowotworu
e) 19 pacjentów zgłosiło zmniejszenie guzów
f) 16 pacjentów zgłosiło obniżenie markerów nowotworowych w krwi,
g) 12 pacjentów zgłosiło popraw wyników morfologicznych, enzymów wątroby, albumin i innych testów „wskazujących na ograniczone uszkodzenie tkanki”, lub obniżoną aktywność nowotworu która nie mogła być wyjaśniona innym wydarzeniem lub lekarstwem
h) 52 czuło się fizycznie lepiej w postaci: znaczniego zmniejszenia bóli, dobrego wypróżnienia, wzrostu wagi, zwiększonego aprtytu, zwiększonej enegri. Rezultaty utrzymywały się przez okres 4 tygodni, dlatego nie mogły być rezultatem placebo – zdaniem Medicor.
i) 61 pacjentów u których możnabyłoby się spodziewać wzrostu guzów, guzy nie zwiększyły się.
j) 53 pacjentów nie odniosło pozytywnych rezultatów.
k) 20 pcjentów – nie możliwe do ustalenia czy stan choroby poprawił się czy pogorszył.
Po pierwsze coś nie zgadza się z matematyką. Suma wszystkich grup pacjentów wynosi 406 a nie tak jak twierdzi Medicor 347 (dlaczego?). Przy ustalaniu procentu pacjentów który uzyskał pozytywną i negaywną reakcje, Medicor nie bierze pod uwagę grupy A i B.
Medicor twierdzi, że ze wzlędu na to, że pacjenci często rozpoczynają DCA w bardzo późnym stadium, wynik określający zgon nie powinien być brany pod uwagę. Takie rozumowanie pozwala na przedstawienie znacznie większego procentu pozytywnych rezultatów (co Medicor czyni), niemniej, czy rzeczywiście uzasadnione jest pomijanie pacjentów którzy powiedzmy zmarli po 20-28 dniach terapi? Brak jest ścisłych definicji grup. Wydaje się, że jedynym kwalifikatorem który zatwierdza pacjenta do „negatywnej” grupy jest: musi mu sie pogorszyć, nie może mieć żadnych pozytywnych reakcji i musi przeżyć.
Z wyników nie jest jasne, jaki procent pacjentów podanny był jakim terpiom (
Medicor twierdzi, że od pacjentów nie wymaga się zaprzestania konwencjonalnych terapi) oraz w jakim stanie znajdowali sie pacjenci w momencie rozpoczęcia terapi (wskaźniki TMN lub TG), w związku z czym twierdzenie dotyczące pozytywnej reakcje, które miałybybyć zasługą DCA generalnie wydają się nadmuchane. Jeśli któryś z pacjentów odniósłby opuznioną pozytywną reakcje na chemio czy radio terapie (co zdarza się często), a nawet terpie w czasie pobierania DCA, jakiego kryterium użyłby
Medicor ażeby przypisać poprawę DCA, - szczególnie biorąc pod uwagę, że znaczna część pacjentów nigdy nie postawiła nogi na terenie ich kliniki – czyli na odległość?
Cała masa sformuowań wydaję się podejrzana. Na przykład u 61 pcjentów nie „odnotowano wskażników” wskazujących na postęp choroby. Czy „niednotowano wskaźników” postępu jest równoznaczne z „nie doszło do postępu”? Brak jest ścisłej definicji wszystkich grup. Co np. oznacza „nie odnotowało reakcji” na terapie DCA. Czy poprawa samopoczucia przy jednoczesnym wzroście guza kwalifikuje pacjentów do grupy „nie odnotowano reakcji” czy do grupy „pozytywna reakcja – wzrost samopoczucia”. Jaki procent pacjentów w grupie „poprawa samopuczucia” została zakwalifikowana do grupy tylko i li wyłącznie na podstawie poprawy apetytu? – i tak dalej...
Osobiście podejrzewam, że gdyby wyniki były rzeczywiście rewelacyjne,
Medicor zrobiłby absolutnie wszystko aby ich prezentacja była absolutnie krystalicznie jasna, nie budząca najmniejszych wątpliwości – prawdopodobnie jakaś oficjalnie opublikowana praca. Staranne dobrane słownictwo w raporcie, oraz prawdopodobnie starannie dobrane parametry (jak np 4 tygodnie – co eliminuje np. wyniki 80 pacjentów z brania ich pod uwagę) jest najprawdopodobniej wynikiem przeanalizowanej strategi, mającej za zadanie jak najlepsze zaprezentowaniee danych potencjalnym klientom.
Analizując rezultaty podane przez
Medicor czy naprawdę 2 remisje i 19 zniejszeń wielkości guza jest tak rewelacyjne u 347 (lub 406 -?) pacjentów, którzy nie zaprzestali konwencjonalnych terapi? Również w odniesieniu do „doniesień o pozytywnych rezultatach”, jakie znajdują się na forum Jima (per. Pokoju czatowym), biorąc pod uwagę, ogromną liczbe chorych którzy próbują DCA na własną ręke, (o czym donosi znaczna liczba doniesień prasowych na całym świecie) - jaki procent wszystkich pacjentów którzy próbują DCA stanowią „pozytywne doniesienia”? Jaki procent „pozytywnych doniesień” stanowią „wiarygodne” (jeśli można wogóle użyć takiego sformułowania) doniesienia, posiadające załaczone badania, dyskusje itp? Pewna część „pozytywnych rezultatów”, nawet tych cytowanych w tym wątku, to kilkanaście linijek tekstu sprowadzających się do: ”znajomy znajomego używał, dokładnie nie wiem na jaki nawotwór ale polepszyło mu się”. Coś takiego może nabazgrać każdy ignorant i nie brzmi to zbyt wiarygodnie – niemniej oczywiście znaczna liczba „pozytywnych rezultatów” może kreować wrażenie dużego procentu sukcesu terapi DCA – dla niewnikliwego czytelnika. Ostatecznie jaki procent statycznie wszytskich chorych na raka a nie używających DCA, osiąga pozytywne rezultaty w odpowiedzi na konwencjonalne terapie oraz przypadki samoistnego cofnięcia nowotworu?
Powiedziawszy to wszystko, pomimo wszystkich uwag, szczerze powiedziawszy sam zadaje sobie pytanie, czy DCA jest przydatne w terapi antynowotworowej czy nie i nie wkluczam, że rzeczywiście może być. Co osobiście przypuszcam, o tyle o ile DCA rzeczywiście może być przydatne, terapia najprawdopodobniej nie przynosi tak rewelacyjnych rezultatów (deklarowane 60% „pozytywnych” reakcji), jak Jim czy
Medicor chciałby wykreować wrażenie, ze przynosi. Nie jest wykluczone również, że trwałe uszkodzenia wątroby u nie których pacjentów, jak również poważniejsze problemy neuropatyczne kończyn (a nie niegroźne i całkowcie odwracalne jak zapewnia Jim i
Medicor), mogą mieć miejsce – kolejny detal który ciężko znaleść jest na ich stronach, a o którym informują inne źródła.
Czego osobiście brakuje mi, to troche więcej pozytywnych rezultatów pochodzących z przekonywująch, wiarygodnych i co najważniejsze NIEZALEŻNYCH źródeł, tzn takich o których wiadomo, że na pewno nie odnoszą żadnych korzyści ani strat materialnych spowodowanych sukcesem czy niepowodzeniem terapi DCA.
Osobiście, szczerze powiedziawszy, chętniej usłyszałbym więcej na temtat doświadczeń z DCA od osób używających go na tym forum, niż usiłując znaleść informacje na forum Jima – które poprostu są nie do końca pewne i niewiadomo czy i w jaki sposób moderowane.
Czytając różne posty tego wątku, zdaje sobie sprawe, że często ciężko jest ustalić cokolwiek napewno i powiązać konkretnie z DCA. Osobiście ciekaw jestem jednak, jaki jest np. obecny stan taty Crono5 i innych osób które próbowały DCA? Czy terpia była kontynuowana od pierwszych ogłoszeń w 2007/2008 czy zaprzestana?
Kochani!
Mam nadzieje, że moje ogłoszenie nie zostanie odczytane jako krytyka czyichkolwiek opini czy decyzji. WIEM, że staracie się pomóc waszym bliskim!
Ze względu na to, że nie wszyscy mówią po angielsku, jak również ze względu na to, że więcej informacji a nawet opini na temat DCA moim zdaniem służy nam wszystkim, wydawało mi sie potencjalnie przydatne podzielenie się niektórymi własnymi spostrzeżeniami. Z góry chciałbym podkreślić, szanuje wszystkie opinie i decyzje i uważam, że jest godne uznania, że usiłujecie coś robić!
Jak do tej pory sam zdecydowałem się na nie podawaniu DCA mojej mamie (G3T4a – rak pęcherza, po radykalnej cystoskomi (usunięcie pęcherza), obecnie na Intensywnej Terapi w związku z zapaleniem otrzewnej – komplikacje pooperacyjne wynikłe z pękniecia szwów na jelicie grubym). Powodem dla którego tak zdecydowałem jest to, że poprostu boje się.
Osobiście, zastanawiam się, jakbym się czuł, gdyby mama zgodziła się powiedzmy po mojej namowie na DCA po czym naprzykład zmarła w krótkim czasie w wyniku nieoczekiwanych komplikacji czy powiedzmy nagłej ostrej niewydolności wątroby, dodatkowo powiedzmy w okropnych męczarniach?
Powiedziawszy to, pomimo wszystko, moim osobistym zdaniem, alternatywne terpie rozumiane genralnie, mają swoje racjonalne uzasadnienie i leżą w interesie pacjenta, w przypadkach w których ryzyko skutków ubocznych jest małe, bądz szanse na istotne rezultaty duże.
Osobiście nie licze na znalezienie złotego środka, co nie zmienia w dalszym ciągu faktu, że użycie alternatywnej terapi (nawet zakładając, że potencjalnie może ona wogóle nie działać), jest moim zdaniem uzasadnione i zwiększają jeśli nie rokowania, to przynajmniej szanse na lepsze rokowanie.
Jeśli rokowania przeżycia pacjenta wynoszą 20%, użycie alternatywnej terapi (nawet takiej która przynosi istotne rezultaty tylko w 5% przypadków) zmienia generalne rokowania pacjenta, o kilka punktów na jego korzyść. Ponieważ, na ogół nie wiadomo czy terapia wogóle działa, nawet w takim przypadku, gdzie istnieją uzasadnione przesłanki, że terapia jest bezpieczna pomimo nierewelacyjnych szans na to, że posiada ona istotne terapuetyczne działanie, w dalszym ciągu conajmniej zmienia to szanse na lepsze rokowania. Użycie kliku alternatywnych terapi podnosi procent (lub szanse podniesienia procentu – jak kto woli), o proporcjonalnie większą wartość. Leczenie w dobrym szpitalu prawdopodobnie może podnieść rokowania o kolejną wartość, - i nie jest wkluczone, że drobnymi kroczkami możliwa jest zmiana rokowań o całkiem znaczący procent - choć nawet 5-10 procent też się liczy!
Jeśli przesłanki związane z bezpieczeństwem użycia i skutecznością mają rzeczywiście racjonalne podstawy (o pewności nie może być mowy praktycznie nigdy gdy mowa o alternatywnych terapiach), poniesienie ryzyka potencjalnych problemów jeśli są one niskie) wynikających z terapi wydaje się moim zdaniem być uzasadnione.
Uniwersalnym problemem wszystkich terapi alternatywnych jest właśnie to (a co jest typowym argumentem lekarzy przeciwko), że brak jest wiarygodnych danych dotyczących skutków ubocznych i interakcji z innymi terapiami i lekarstwami oraz danych dotyczących rzeczywistej skuteczności. Dane takie jednak jeśli są, pochodzą zawsze z prób klinicznych i praktyki klinicznej. Jeśli środek nie był badany, wiarygodne naukowo oszacowanie nie jest poprostu możliwe, jeśli był (i rezultaty są pomyślne), środek przestaje być terapią alternatywną a staję się terapią klinczną. Właśnie dlatego terapie alterantywne nazywane są alterantywnymi a kliniczne – klinicznymi.
Rozumiejąc to wszystko, warte odnotowania jest jednak, że powodami dla których środki pochodzenia naturalnego nie są poddawane wnikliwym próbom klinicznym, nie ma ZUPEŁNIE nic wspólnego z ich domniemanymi właściowościami terapuetycznymi lub ich brakiem, a argumentacje lekarzy przeciwko ich użyciu nie zawsze są szczere i w interesie pacjenta.
Koronnym powodem dla którego nie dochodzi do prób klinicznych środków pochodzenia naturalnego jest niemożliwośc zbicia pieniedzy na nich, co jest wynikiem niemożliwości uzyskania patentu – a nie brak oczekiwań (które często istnieją) związanych z ich skutecznością i bezpieczeństwem.
Ażeby wyjaśnić to szerzej:
Fundamentalnym założeniem praktycznie wszystkich legislatur patentowych jest to, że optantować można tylko wynalazki a nie odkrycia. Substancje naruralne (tzn występujące naturalnie w przyrodzie) mogą zostać tylko odkryte (dla tego że już istnieją) nie stanowią natomiast wynalezku (tzn nie są czymś co nigdy wcześniej nie istniało i zostało stworzone lub wymyślone). Zmieszanie paru chemikali, nie występujących jako związek naturalnie w przyrodzie, na co nikt wcześniej nie wpadł, stanowi wynalazek i może zostać opatentowane. Wszystko co już istnieje w naturze (wliczając na przykład prawa matematyczne) – nie.
Prawa patenowe opierają się na fundamencie rozróżnienia pomiędzy „odkryciem” a „wynalazkiem” celem uniemożliwienia roszczeń finansowych odkrywcom, domagającym się opłat za na przykład użycie odkrytych przez siebie substancji. Parafrazując nieco, dlatego właśnie odkrywcy powietrza nie mogliby zażadać pieniedzy za oddychanie. Tak samo niemożliwe byłoby domaganie się opłat za powiedzmy proces matematycznego mnożenia od wszystkich osób używających tej funkcji matematycznej, ze względu na to, że prawa matematyki są jakie są, istniały od zawsze, a 2 razy 2 zawsze równało się 4 - niezależnie od tego kto i kiedy wpadł na pomysł określenia tego prawa matematycznego i związanych z nim mechanizmów.
Koszt prób klinicznych i proces zatwierdzania lekarstwa (zgodnie z danymi oferowanymi przez Tuft Univeristy – patrz link poniżej) sięga średnio od setek milionów do miliarda dolarów - i zajmuje średnio ok.10 lat. Ponieważ szpitale i ośrodki akademickie nie posiadają wystarczających zasobów finansowych aby wyłożyć sumę z własnej kieszeni, w praktyce, próby prawie zawsze sponsorowane są przez ogromne konerny farmaceutyczne. Jeśli badaną substanją jest jakiś wynalazek chemiczny, istnieją silne przesłanki przemawiające za tym, że można będzie uzyskać patent, co w konsekwencji pozwoli na żadanie często niebotycznych sum za groszową produkcje, zwrot kosztów i dochód.
http://csdd.tufts.edu/InfoServices/OutlookPDFs/Outlook2009.pdfGdy patent jest niemożliwy, rokowania zwrotu kosztów i dochodów są marne i znalezienie sponsorów staje się praktycznie nie możliwe. Do prób poprostu nigdy nie dochodzi. Koncerny rozumują, że brak patentu i efektywne działanie, doprowadzi do zbicia ceny przez konkurencje, co niepozwoli na milionowe zyski.
Tak więc, nawet, gdy można spodziewać się naturalny środek posiada bardzo wysokie właściwości terapuetyczne – w praktyce nikt go poprostu nie bada.
Również z punktu widzenia intersu lekarza, użycie alternatywnej terpi nie stoi w jego interesie, nawet gdy stoi ono w jasny sposób w interesie pacjenta.
Zgoda! Brak badań klinicznych nie pozwala na ustalenie na 100% (a w zasadzie nie tyle na 100% lecz jak to medycyna nazywa „wiarygodnie”) potencjalnych skutków ubocznych i bezpieczeństwa, również często nie wiadomo na 100% czy wogóle alternatywny preparat nawet posiada rzeczywiste własności terapeutyczne. Pomimo to, istnieje znaczna liczba preparatów ziołowych, posiadających silne przesłanki sugerujące ich wysokie bezpieczeństwo (np poprzez zastosowanie w medycynach tradycyjnych od tysięcy lat), które nawet często posiadają również ograniczony zakres prac klinicznych dodatkowo potwierdzających przypuszczenia.
To prawda, że nowotwory nie są zwykła chorobą porównywalną do powiedzmy grypy. Rak zmienia w bardzo zasadniczy sposób cały metabolizm i chemie pacjenta – o czym zresztą niektóre osoby z tego forum miały szanse przekonać się na własnej skórze. To prawda, że doświadczenia historyczne i kliniczne przy leczeniu innych chorób, są nie wpełni adekwatne do porównywania ich w terapi antynowotworowej.
Pomimo to, czy niebezpieczństwo użycia powiedzmy szałwi w leczeniu antynowotworowym (zakładając oczywiście szałwia posiadałaby właściwości antyrakowe) jest tak duże, że użycie jej w przypadku pacjenta posiadającego niskie rokowania nie posiada racji bytu?
Czy rzeczywiście jest w interesie pacjenta oczekiwanie na pewną śmierć, tylko i li wyłącznie dlatego, ze względu na to, że szałwia niebyła nigdy dogłebnie badana klinicznie – w związku z czym posiada status suplementu dietetycznego (zioła) a nie lekarstwa, potencjalne zagrożenie użycia szałwi jest tak wysokie, że nawet dla pacjenta o niskich rokowaniach nie opłaca się ryzyko?
Jeśli medycyna praktyczna nie sprowadza sie do wiedzy ksiązkowej, oparcie się na ścisłych dogmatach naukowych w odniesieniu do medycyny ziołowej wydaje się żeby nazwać rzecz po iminiu: podwójnym standartem.
Osobiście, zagrożenie związane z bezpieczeństwem i interakcjami z innymi terapiami wydaje mi się w wielu wypadkach żeby nazwać rzecz po imeniu nadmuchane, i nie tylko nie mieć wiele wspólnego z medycyną i interesem pacjenta, ale również mieć wiele do czynienia z ekonomią i własnymi interesami lekarzy.
Z punktu widzenia lekarza nastawionego na robienie kariery i pieniędzy: niezależnie od tego jak znikome są szanse powikłań związanych z terapią alternatywną, użycie ich w dlaszym ciągu nie stoi w jego interesie. Nie stoi dlatego, że lekarz odpowiada za terapie pacjenta i w przypadku ewnetualnych komlplikacji zdrowia pacjenta może ponieść konsekwencje dyscyplinarne narażające jego kariere. Użycie, niezależnie jak małe szane problemów, STANOWI ryzyko karjery zawodowej. Śmierć pacjenta dla odmiany nie stanowi żadnego ryzyka i nie wiąże się z żadnymi konsekwencjami.
Oczywiście, kim jest naprawdę lekarz będzie decydowało o jego postawie.
Wszyscy pamietamy prof.Telige.
Będac jednak realistą, wydaje się, znacząca część świata lekarskiego w Polsce, nie tylko nie reprezentuje sobą górnego pułapu etyki, ale nawet średniego, praktykując często cichą eutanazje raczej niż medycyne, szczególnie w odniesioeniu do osób w podeszłym wieku i bezradnych. Nie tylko uzasadnione przypadki (podkreślam: uzasadnione), napotykają na opór a często nawet złość lekarzy, ale nawet w przypadkach gdy stan zaczyna być beznadziejny i w których praktyka kliniczna w pełni racjonalizuje bezpieczne (dla lekarza) zastosowanie terapi alternatywnej, pacjenci zdarza pozostawieni są na śmierć.
Typowo, lekarze-karierowicze posiadają cały bardzo złożony mechanizm usprawiedliwiający i racjonalizujący ich postępowanie, przyprawiony żeby znów nazwać rzecz po imieniu, często o sporą dawkę snobizmu i arogancji. Jakakolwiek argumentacja i logika która może ukrywać się za postawami, mylenie rzeczywistości z racjonalizacją nieetycznych postaw jest moim zdaniem błędem.
OK Kochani! Ponieważ podejrzewam, że przyprawiłem wielu z was o zły nastrój, chciałem podzielić się z wami paroma preparatami którym poświęciłem sporo czasu.
Na wstępie, chiałbym z góry zastrzec, że żaden z wspomnianych ekstraktów najprawdopodobniej nie jest złotym środekiem, nie jest całkowicie pewne czy wogóle posiada jakiekolwiek rzeczywiste właściowści antynowotoworowe, niemniej przypadkowo szukając alternatywnych terapi dla mamy udało mi się znaleść coś co może mieć, może nie mieć znaczenia przy nowotowrze pęcherza, ma natomiast prawie napewno istotne znaczenie przy nowotworwach muzgu, co ważniejsze wydaje się być bezpieczne.
Ponieważ, sam staram się przekonać lekarza mamy o użyciu (na własną ręke – chodzi o uzyskanie kooperacji z strony lekarza w zakresie kontroli odpowiedzi organizmu na terapie), zebrałem grupę badań (znalezionych przez PubMed), dokonując częściowych i pełnych tłumaczeń, plus napisałem własny tekst oparty na lekurze kilkudziesięciu znalezionych prac. Całość w postaci klkudziesięciu plików Word i PDF (orginalne pełne prace, abstrakty niektórych prac, oraz pełne i częściowe tłumaczenia) dostępna jest do ściągnięcia tutaj:
ściągnij plik „Boswellia”http://www.mediafire.com/rakPonieważ orginalnie, wszystkie dokumenty dla lekarza wydrukowałem na papierze, numerując każdą strone flamastrem (gdzie numer na dokumencie odpowiada nazwie pliku), pliki na dysku zostały stworzone i załoczone jako referencje dla kogoś posiadającego papierowy wydruk. Z tego też powodu, nazewnictwo plików możebyć nieco mało domyślne, niemniej podejrzewam odnalezienie informacji nie powinno być zbyt trudne. Wagowo, ilość polskiego tekstu nie jest bardzo duża.
Ekstarakt Boswellia, odnaleziony został przezemnie samodzielnie głównie poprzez wyszukiwarke Google Scholar – (Google Naukowiec) i PubMed. Ponieważ, nie jestem lekarzem i nie posiadam wiedzy merytorycznej, prosze pamiętać o tym przy czytaniu i podejmowaniu decyzji.
Przglądając prace doptyczące antynowotworowych właściwości Boswellia, udało mi się odnaleść znaczną liczbe badań in vitro in in vivo (in-vitro – badania dotyczące laboratoryjnie wychodowanych komórek rakowych poza ciałem pacjenta ; in-vivo – badania labolatoryjnie dotyczące na ogół sztucznie zindukowanych nowotworów u zwierząt), wskazujących na działanie antyrakowe za pomocą kilku równoległych mechanizmów.
Ci którzy znają angielski, i oglądali wywiad telewizyjny z prof.Michelakis (odkrywca właściwości antynowotworowych DCA - link podany wcześniej przez Crono) wiedzą, że sam fakt poztytywnych efektów studi in vivo, in vitro nie oznacza jeszcze, że jest to skuteczny środek antyrakowy. O czym prof.Michelakis wspomniał w wywiadzie, historia zna wiele przypadków wykazujących rewelacyjne rezultaty w badaniach in-vivo/in-vitro które później okazały się totalnym fiaskiem klinicznie.
Znalazłem jednak dodatkowo dwie próby kliniczne dotyczące terapi palatywnej, obie dotyczące nowotworów muzgu (wliczając końską dawkę podaną dzieciom w Szwajcari), które potwierdziły terapeutyczny korzyści i całkowity brak skutków ubocznych przy terapi antynowotworowej muzgu. Istnieje trzecia próba w Cleavland USA, odnosząca się do GBM, która powinna zakończyć się w Wrześniu 2009. Pomimo, że rezultaty nie zostały jeszcze opublikowane, nawiązanie kontatktu mailowego/telefonicznego może potencjalnie pomóc w uzyskaniu doatkowych wskazówek dotyczących terapi – orginał po angielsku załączony (sam nie nawiązałem kontaktu).
Znalazłem również przypadek kliniczny opisujący całkowitą remisje rozległych przerzutów do muzgu, przy pierwotnym raku piersi, którego autorem jednak jest wspomniana na początku Dr.Flavin. Ponieważ, jakolwiek niewątpliwie niepokojące są okoliczności związane z doktor (a wspomniane wcześniej), nie jestem całkowicie przekonany z drugiej strony, czy jej studia nie posiadają mimo wszystko wartości merytorycznych (w końcu jest lekarzem a jej prace cytowane są przez licznych autorów), w związku z czym załaczyłem pełny tekst przypadku wraz z pełnym tłumaczeniem.
Dodatkowo, co podejrzewam może posiadać nawet istotniejsze znaczenie niż domniemane właściwości antynowotworowe, Boswellia posiada dość dobrze udokumentowane klicznie, silne działanie antyzapalne – co jest bardzo istotne przy nowotowrach muzgu. Obrzęk muzgu jest jednym z największch zagrożeń (i najczęstszą przyczyną zgonu) – o czym ktoś już wsponiał wcześniej na tym forum.
Tak więc potwierdzone silne działanie antyzapalne, działanie antybakteryjne i antygrzybiczne, również (niepotwierdzone przekonywująco – mam jednak cichą nadzieje, że tak): bezpośrednie działanie antynowotworowe.
Dodatkowo, ponieważ środek używany jest przy leczeniu klinicznym: astmy, okrężnicy, choroby Crohna, zwyrodnień stawów, znalazłem 8 prób klinicznych plus jeden przegląd prób (napisany przez profesora z Wielkiej Brytani) poświecony bezpieczeństwu i efektywnej dawce. Wyszukanie prób klinicznych innych schorzeń, miało za zadanie pomoc w ustaleniu bezpiecznej dawki i ewentualnych skutków ubocznych.
WSZYSTKIE odnlezione badania, donszą o CAŁKOWITYM BRAKU poważnych, nieodwracalnych czy długotrwałych skutków ubocznych przy długoterminowym spożyciu. Część prac informuje czasami o: nudnościach, biegunkach i pieczeniu żołądka u niektórych pacjentów, określanych jednak jako o niskim nasileniu i pomijalnie małej ważności. WSZYTKIE badania informują również, że nie zaobserwowano jakichkowiek negatywnych intereakcji z lekarstwami i terapiami przyjmowanymi w tym samym czasie, choć wiele prac zaznacza, że potrzebny jest większy zakres pracy aby potwierdzić te spostrzeżenia na pewno (typowa formułka, gdy mowa o preparatach ziołowych). Generalnie, wszytkie preparaty ziołowe „potrzebują więcej badań”, dla tego, że nikt niechce ich sponsorować. Jednym słowem formułka stanowi co nieco wyraz pewnej dozy „naukowej poprawności” białych fartuchów, czymś co poprostu wypada dodać, aby zachować naukowość pracy.
Dodatkowo, co jest również bardzo istotne, ponieważ środek używany jest przy obrzędach religijnych, oraz w medycynie tracyjnej od czasów starożytnego Egiptu w Azji (głownie Indie i Chiny), na znacznych obszarach Afryki i na Bliskim Wschodzie (a więc domniemanie przez miliony osób przez tysiące lat), RÓWNIEŻ HISTORYCZNIE: ŻADNE SKUTKI UBOCZNE NIE SĄ ZNANE!
Legęda głosi
Frankincense (przetłumaczony w Polskiej Bibli Tysiąclecia jako „kadzidło”) – by jednym z darów ofiarowanych Jezusowi przez trzech króli.
Frankincense gwoli wyjaśnienia to nazwa żywicy drzewa Boswellia. Suchy ekstrakt żywicy
Boswellia Serrata w pastylkach jest środkiem o którym mowa.
Znaleziona anonimowa praca (pomimo że anonimowa - dobrze udekumentowana przez cytaty innych prac), donosi o teoretycznie możliwych (a nie potwierdzonych klinicznie) problemach związanyh z wzmożoną krzepliwością krwi, niepożadanym znaczeniem terapi antyzapalnej, jej wpływu na system immunologiczny i potencjalnych prozapalnych właściwościach przy niskich dawkach. Praca została znaleziona na strone GBM z USA, i można prawdopodobnie uznać, że opisane w niej uwagi stanowią wyraz bardzo ostrożnego podejście do terapi (teoretyczne przypuszczenia oparte na badaniach in-vitro/in-vivo). Potencjalne problemy są nie tylko nie potwierdzone klinicznie, ale nawet stające w pewnym zakresie w zaprzeczeniu do ogólnie akceptowalnych fundamentalnych prawd przyjętych w środowisku medycznym - zdaniem samego autora. Praca jest dość ważna ze względu na to, że stanowi w zasadzie prace usiłującą określić to samo co starałem sie ustalić samodzielnie, stworzona jest jednak przez kogoś posiadającego wiedze merytoryczną(w odróznieniu do mnie), jak również zawiera, istotne uwagi praktyczne dotyczące przyjmowania, oparte na różnych pracach (orginał plus pełne tłumaczenie załączone).
Dla wyjąsnienia środek o którym mowa to suchy ekstrakt żywicy z drzewa Boswellia Serrata (rosnącego w Azji i Afryce – posiada pare pododmian), sprzedawany w postaci pigułkek, pobierany w połączeniu z LOXIN (również w pigułkach).
LOXIN jest suchym ekstarktem Boswellia, wzbogaconym jednak dodatkowo o kwas AKBA – jeden z najważniejszych składników Boswellia. Wzbogacenie o AKBA jest rezultatem dwuch niezależnych badań klinicznych prowadzonych w Indiach oraz dość powaznym ośrodku badawczym w Niemczech.
Idelana procedura przyjmowania powinna zakładać prawdopodobnie LOXIN 150mg 4 x dziennie + Boswellia 500 mg 4 x dziennie. Dawkowanie wymyślone przezemnie, oparte na bezpiecznych dawkach ustalonch przez różne próby (na ogól nie związane z nowotworami), przypadek Dr.Flavin, oraz zaleceniach anonimowego autora – do skorygowania lub konsulatcji z lekarzem lub samodzielnie. Dawki w przypadku Loxin odnoszą się do pełnej dawki pigułki, podczas gdy w przypadku Boswellia, do zawartości ekstraktu w pigułce. Rozumowanie jak skalkulować dawke, znajduje sie w anonimowym artykule z GBM.
Dawkowanie co 6 godzin utrzymuje idelane poziom w plazmie (oparte na indyjskich studiach – załaczonych). Przyjmując ekstrakty bardzo ważne jest aby zostały one przyjęte w połaczeniu z tłustym posiłkiem, co kilkakrotnie zwiększa ich wchłanianie (oparte na niemieckich studjach (w renomowanym ośrodku) potwierdzonych dodatakowo przez indyjskie studia – załączone).
Zdaniem autora z strony GBM, rozpoczęcie i zakończenie terapi powinno się zawsze odbywać przez stopniowe zwiększanie/zmniejszanie dawek – co ma za zadanie zapobiegnięciu efektowi „yo-yo” i zalecane jest jako generalna zasada przy wszystkich substancjach pochodzenia ziołowego.
Dla osób czytających abstrakt szwajcarskiej próby dotyczącej podania dzieciom 126mg/na kilogram wagi ciała/dziennie, prosze zwrócić uwagę, że dokument mówi o H-15, tj, czystym kwasie boswelowym pochodzącym z „niemieckej” odmiany Boswellia (prawdopodobnie chodzi o coś wychodowanego w solarium - ???). Prosze nie pomylić Boswellia z kwasem Boswelowym. Kwas Boswelowy (składający sie z 6 podkwasów) uważa się, jest najważniejszym składnikiem Boswellia odpowiedzialnym za właściowści antyzapalne – jednak nie jedynym. Zdaniem anonimowego autora pozostałe składniki Boswellia posiadają własne osobne właściwości antynowotworowe (stąd zresztą zalecenie brania Boswellia w połaczeniu z Loxin).
Ponieważ sam nie mieszkam w Polsce, bardzo pobieżnie sprawdziłem dostępność i ceny w Polsce. Podejrzewam, że (szczególnie na Alegro), możliwe będzie znalezienie Boswellia i Loxin po przystępnych cenach. Dodatkowo ekstrakty prawdopodobnie będą możliwe do na bycia tanio bezpośrednio z Indi.
W przyjmowaniu, smak i zapach może się kojarzyć z kościołem, dlatego że olejki pochodzące z żywicy Boswellia spalane są w kadzidłach w obrzędzie katolickim (co notabene powoduje rzekome, antydepresyjne, i psychologicznie antywstrząsowe działanie). Osobiście przetestowałem wspomnianą dawkę antynowotworową na sobie, w czasie zapalenia zatok. Nie zaobserowawełem, żadnych rewelacyjnych rezultatów ani problemów – nie wykluczone jednak, nie wiedziałem jak je zaobserwować.
Zdaniem wielu osób, którch posty znalazłem na różnych niezależnych forum, Loxin działa rzeczywiście bardzo skutecznie przy artretyzmie i zwyrodnieniach stawów, może być przyjmowne w nieskończoność nie posiadjąc jednocześnie skutków ubocznych typowych dla innych antybólowych preparatów chemicznych. Ponieważ dodatkowo Boswellia używana jest przy leczeniu chorby Crohna, może również dodatkowo pomóc w kontroli biegunki, u osób chorych na raka z taką dolegliwością. Co godne jest zaznaczenia, antybiegunkowe działanie ekstraktu, nie wpływa negatywnie na pacjentów cierpiących na zatwardzenia – pogłebiając dolegliwość. Mechanizm kontroli biegunki jest nieznany, odbywa sie jednak prawdopodobnie poprzez regualcje enzymów (a nie przez bespośrednie działanie chemiczne typowe dla anty-laksogenów) i nie spowodowało ono zakłuceń w ruchach jelita dużego i cienkiego w badaniach na zdrowych szczurach.
Dość ciekawe uwagi prof.Simmet z niemieckich studi informują również, że kwasy Boswelinowe posiadają zdolność blokowania topoizomerazy I i II alfa, skuteczniej niż robią to powszechnie stosowane w medycynie klinicznej toksyczne agenty chemioterapi.
Kwas boswelinowy wydaje się również przypominać swoją budową stereoidy, pomimo to nie posiada skutków ubocznych stereoidów, a szwajcarskie studia informują wprost, że użycie go oszczędziło pacjentom kuracji stereoidowej z jej skutkami ubocznymi.
Żywica i oleje ż żywicy stosowane były od tysięcy lat jako środki dezinfekujące na rany, jak również przyjmowane doustnie przy wcześniej wymienionych schorzeniach. Wiele prac podkreśla, że historycznie Boswellia posiada doskonałą historie bezpieczeństwa użycia. Żadne skutki uboczne nie są znane. Z zebranych informacji, osobiście wnioskuje, że jej powszechność w Azji i Afryce czyni ją czymś podobnym do rumianku, szałwi czy mięty w Europie. Bardzo neutralne ziółko – pomimo silnych antyzapalnych właściowści. Bez wątpenia jest to środek znacznie bezpieczniejszy niż DCA. Klika prób klinicznych które nie odnotowało ŻADNYCH skutków ubocznych, w tym (wielokrotnie wspomnaina wcześniej) Boswellia podawana w ogromnych dawkach dziecion z rakami muzgu przez okres 9 miesięcy (zero skuków ubocznych), wydaje się wskazywać, że najprawdopodobniej, leczenie przy nowotworach jest również bardzo bezpieczne. Oczywiście, ażeby być pewnym, potrzeby było kliku dużych, dobrze skonstruowanych prób klinicznych – do których jednak najprawdopodobniej oczywiście nigdy nie dojdzie. Naturalne pochodzenie przekreśla możliwość uzyskania patentu i co za tym idzie sponsora gotowego wyłożyć kilkaset milionów na próby.
Pewne nadzieje budzi nadanie Boswellia statusu „sierocego” lekarstwa, przez Europejską Komisje i FDA (Food and Drug Administartion) w USA. Pomimo, że daje to pewne szanse na przyszłe ograniczone badania, i nie wykluczone, że Boswellia stanie się oficjalnie zaakceptowaną terapią kliniczną w przyszłości, podejrzewam, że znaczna część bliskich i chorych z tego forum może nie posiadać wystarczającej ilości czasu aby doczekać przyszłych potencjalnie pozytywnych badań, które wraz z procesem zatwoerdzania mogą zająć 10 lat ,... i które jeszcze się nie zaczeły.
Osobiście, jestem osobom prywatną, w żadne sposób nie związaną z sprzedażą produkcją, dystrybucją, reklamą Boswellia i jej ekstraktów. Wzrost lub spadek sprzedaży nie przyniesie mi ani zysków ani strat. Jednym motywem napisania tego postu, jest chęć podzielenia sie informacjami. Spędziłem taką mase czasu na zanalizowanie Boswellia, że niepodzielenie się informacjami z osobami którym wiem może ona pomoć w naprawde istotny sposób, byłaby poprostu niewybaczalna. Osobiście wierze, że ma szanse ona pomóc również mojej mamie, zarówno w bezpośrednim działaniu antynowotoworowym, jak równiż wspomagająco (jako środek antyzaplany, antygrzybiczny, antybakteryjny, potencjalnie zwiększający krzepliwość krwi), którego rokowania terapuetyczne uzasadniają niskie ryzyko potencjalnych problemów.
Na zakończenie chciałbym również wspomnieć o jeszcze jednym specifiku, wspomnianym zarówno w tym wątku jak również na stronach
thedcastile.
Chodzi o preparat występujący pod nazwami: Arthemix, Arthemisin, Woodwarm – stosowane klinicznie w czasach obecnych przy leczeniu Malari.
Szukjąc terapi dla mamy, poprzez sieć znajomych wszedłem w znajomość z polakiem wykładającym na Tuft University, mieszkającym w USA, który wspomniał mi o Arthemix. Okazało się, że w związku z chorobą swojego kolegi, jakiś czas temu sam zajmował się ewaluacją różnych terapi i w rezultacie nawiązał kontakt z jednym z współodkrywców antynowotoworowych właściwości Arthemix – Dr.Singh z Seatlle USA. Zgodnie z zapewnieniami znajomego (opartego na jego lekturze prac znalezionych w PubMed), mechanizm antynowotworowy Arthemix badany był przez bardzo poważne ośrodki w Niemczech, co powoduje, że domniemany mechanizm antynowotworowy opisany przez Dr.Simgh i Dr.Lai jest dość wiarygodny.
Przeprowadzone w Chinach 65 osobowe próby kliniczne nie wykazały jednak nazbyt rewelacyjnych rezultatów pomimo, że ostatecznym wnioskiem chińskich badań było potwierdzenie przydatności Arthemix w terapi antynowotworowej.
Jednym słowem, niewielki procent pacjentów odnotował korzyści (również pod względem ich wagi) – jednak odnotował.
Ponieważ znajomy nawiązał kontakt z Dr.Singh pare lat temu, zdecydowałem się na nawiązanie własnego kontaktu celem sprawdzenia ewentualnych zmian w zaleceniach przyjmowania. W odpowiedzi Dr.Singh wysłał mi prezentacje w Power Point (po angielsku) – która możliwa jest do ściągnięcia tutaj:
ściągnij plik Arthemix -
http://www.mediafire.com/rak Porównując korespondencje otrzymaną osobiście z korespondencją znajomego, najwyraźniej zalecenia dotyczące równoległego przyjmowania dodatkowych suplementów mineralnych i witaminowych uległo zmianie przez ostatnie pare lat.
Ze względu na palenie tytoniu, terapia niestety odpada w przypadku mojej mamy – przynajmniej na razie.
Osobiście Artemix choć nie posiadający rewelacyjnego działania, wydaję się posiadać je (co oparte jest na stosunkowo solidnych źródłach) jak również być bezpiecznym preparatem. Opinie opieram głównie na zapewnieniach znajomego. Ze względu na ich nieprzydatnośc dla mamy, nie analizowałem ich samodzielnie.
OK kochani, życze Wam wszystkim powodzenia!
Trzymam za was kciuki i za waszych bliskich!
Mam nadzieje, że zamieszczone przezemnie informacje komuś pomogą!