Witam
Piszę do tych którzy otrzymali diagnozę, glejak wielopostaciowy IV, złośliwy.
W czerwcu 2007 r. zdiagnozowano u mnie to paskudztwo, po 4 dniach operacja, niestety nie wszystko dało się usunąć, guz był duży, 5x6 cm.
Po operacji w ciągu dwóch tygodni, wyjazd do szpitala na terapię skojarzoną, temodal + 30 lamp. Było ciężko, zawarłam wiele przyjaźni w szpitalu i nawzajem się wspierałyśmy. Muszę się tutaj przyznać, że moje leczenie przebiegało bardzo sprawnie, mam przyjaciółkę lekarza, która po dwóch miesiącach moich silnych bulów głowy, skierowała mnie na rezonans. Po odczytaniu wyników wezwano ją, mnie nic nie powiedziano. Widziałam że coś się dzieje, kazano mi czekać w poczekalni. Po przybyciu mojej przyjaciółki, wiedziałam że jest gorzej niż myślałam. Kolerzanka powiedziała mi , że mam duży góz w prawym płacie czołowym i nadciśnienie śródczaszkowe, rezonans robiłam w innym mieście niż mieszkałam. Lekarz już wypisywał mi skierowanie na oddział, gdyż uważał że nie dojadę żywa 70 km, nie zgodziłam się, nie dano już mi prowadzić samochodu. Na izbach przyjęć w moim mieście, mnie nie przyjęto, czekałam na operację 4 dni w domu, gdzie miałam dużo czasu na myślenie, chciałam się wycofać, nie pozwolono mi i myślę że dobrze się stało. Operował mnie lekarz z dużymi rękoma i z wielkim sercem, jest zwykłym a zarazem niezwykłym neurochirurgiem. W chwili obecnej znalazłam sobie mniej aborbującą pracę, ale pracuję, samodzielnie egzystuję, jedyne co mi pozostało po glejaku to ataki epilepsji, ale z tym można żyć. Życzę wszystkim mniej niekompetencji ze strony służby zdrowia (ja też miałam z tym styczność), zdażały się też sympatyczne osoby, wytrwałości, uśmiechu i optymizmu, wiara przenosi góry, wam też się uda.
Rim
Kochajmy ludzi, tak szybko od nas odchodzą.