Witajcie, czytam to forum intensywnie od kilku dni. I równie intensywnie obserwuje co choroba wyprawia z moim tatą. Od podejrzenia minęły 3 tygodnie, od operacji 2, od konkretnego wskazania że to glejak IV kat. 3 dni.
Mój tata ma 65 lat, ale biologicznie do niedawna z całą pewnością mniej: zawsze bardzo aktywny fizycznie, erudyta, intelektualista, już na emeryturze - ale z pewną misją do wypełnienia której poświęcał właśnie bardzo intensywnie przez ostatnie lata siły umysłowe i fizyczne.
W sierpniu był na wakacjach w górach, on najstarszy był w najlepszej kondycji fizycznej całej grupy. W drugiej połowie września znów góry, i w tym samym tygodniu spływ kajakowy, który okazał się być wyjątkowo ekstremalnym. Cała rodzina się denerwowała, ale tata był bardzo zadowolony.
Choroba dała o sobie znać 7 października, ale na razie w formie udaru - pojawiła się nagle mocna afazja. Co prawda lekarka zaznaczyła, że przyczyną udaru może być guz mózgu, ale znaleziono u ojca małą miażdżycę, i temat się skończył - przyczyna znaleziona. Z udaru wyszedł bardzo szybko, miał ćwiczenia z neuropsychologiem, mowa była już prawie idealna, czytanie coraz sprawniejsze, zadane ćwiczenia szły bardzo dobrze. 1 listopada przy okazji rodzinnych wizyt nikt się nie zorientował że tata miał problemy zdrowotne.
Kolejny atak afazji nastąpił 6 listopada. Tata był aktywny fizycznie, i trudno nam było go od tej aktywności odciągnąć - a zalecenia były jakie były. Całą historię z pogorszeniem zrzuciliśmy na to, ale 9 grudnia po różnych konsultacjach i obserwacjach, że jest gorzej zawieźliśmy go na SOR. Był na nas wściekły - nie czuł się chory, fizycznie był bez zarzutu. Tam, pierwszy raz usłyszeliśmy słowo guz od lekarki która robiła KT. Przerażenie, ale potem nas uspokojono, że to może być mini wylew po udarze pod wpływem wysiłku fizycznego. Jednak wyniki rezonansu pokazały niestety co innego. Choć co dokładnie - lekarze nie mogli się ze sobą zgodzić. W każdym razie duża zmiana w lewej części skroniowej mózgu, ok. 8 cm i być może 2 inne ogniska. Podejrzewano że to przerzuty jakiegoś innego nowotworu do mózgu, ale markery były ujemne. Organizm taty bez zarzutu. W szpitalu tymczasem doprowadzono go do porządku za pomocą sterydów. Buntował się, nie chciał leżeć w łóżku, czuł się dobrze, gdyby nie ta afazja...
Operację zaplanowano na koniec następnego tygodnia, 23 listopada. W piątek 16 wyszedł do domu. I miał być piękny weekend. Niestety, po zmniejszeniu sterydów afazja się pogłębiała, pojawił się lekki problem z prawą stroną, był nieobecny, choć potrafił się zmobilizować, i widać było że świadomość działa, tylko nie może zostać zwerbalizowana. W niedzielę znów trzeba było go zawieźć do szpitala. Przyjęcie na SORze było koszmarem. Ojciec nie wiedział co się dzieje, był pobudzony... Wiadomo było że operacja musi się odbyć szybko. Obrzęk mózgu jednak zszedł, i zdecydowano się operować w środę. W poniedziałek mieliśmy przejścia z neurochirurgiem który powiedział że ojciec może być w zasadzie "warzywem" po operacji. O utracie mowy wiedzieliśmy, pozostałe rzeczy były nowością. Sytuacja była napięta, tata gdy mu wyjaśniłam o co chodzi, nie chciał podpisać zgody. Lekarz sugerował że jest nieświadomy. Długa historia. W każdym razie, operacja odbyła się w środę 20 listopada. Trwała 3 h. Po niej tata powiedział jak się nazywa, pytał która godzina. Nadzieja wróciła. Szybko zaczął chodzić, wkurzał się na cewnik. Zaczął planować przyszłość, mówił coraz lepiej. Ubytków neurologicznych brak.
Ze szpitala wyszedł po tygodniu, 27 listopada. Był wyraźnie osłabiony - sterydy. Zniknęły mu mięśnie, schudł, ale było okej. Chodził na spacery. Ale... był coraz słabszy. I coraz gorzej z mówieniem. Sterydy podawane w coraz mniejszych dawkach. My w domu od razu zadbałyśmy o dietę, rozrywki... 2 grudnia potwierdzono wynikami badań histopatologicznych że chodzi o GBM IV (choć raczej nikt w to nie wątpił) 3 grudnia była wizyta w Klinice Medycyny Holistycznej pod Bydgoszczą. Jadąc tam ojciec był apatyczny, nic nie mówił. Po naenergetyzowaniu, fantomowej operacji (jak zwał tak zwał - miesiąc temu śmiałabym się z takich usług) nagle szok. Mama usłyszała ojca mówiącego swoim normalnym mocnym głosem jakieś zdania z podmiotem, orzeczeniem, zupełnie jakby afazji nie było. Potem tak dobrze nie było, ale o niebo lepiej niż poprzedniego dnia. Tata mówił sporo, i był sceptyczny wobec całej historii z alternatywną medycyną - normalne u niego. Niestety wczoraj było gorzej, krótki spacer do sklepu go zmęczył. Ale po domu chodził chętnie. Był zainteresowany wieloma rzeczami. Dziś gorzej... zawroty głowy. Chodzenie trzymając się mebli. Mowa jak wczoraj, albo nieco słabsza. Wyraźnie słabszy. Teraz położył się spać, pierwszy raz w historii choroby teraz, a nie po obiedzie jak to było w nawyku. Wieczorem mamy pojechać na neuropsychologa, mam nadzieję ze damy radę.
3 tygodnie choroby, operacja... onkolog i rezonans mają być w przyszłym tygodniu, a guz chyba rośnie w tempie zastraszającym. W sierpniu go nie było, pojawił się dopiero pod koniec września, na początku października objawy. Gdyby go zdiagnozowali przy udarze, szybsza operacja i leczenie... mogłoby być inaczej. Choć lekarze na oddziale udarowym podobno błędu nie popełnili.Teraz czekamy na specjalną panią onkolog (zaznaczę, że w bliskiej rodzinie mamy lekarza, więc on steruje kwestiami wizyt, szpitala etc, my nie musimy na razie walczyć z systemem). Ale tata podobno za słaby na chemię i naświetlania, choć cokolwiek będzie można powiedzieć dopiero po rezonansie i konkretnej konsultacji onkologicznej.
Nie wiem co robić. Szukam na forum odpowiedzi. Historie były różne, ale po operacji nikt tak szybko się nie łamał. A było tak dobrze tuż po. Plany... nadchodzą święta, wolałabym żeby ich nie było.
Ktoś coś wie? Co da się robić gdy pacjent słaby? Ale chce żyć!