Witajcie!
Często doradzają mi, żebym nie czytała tego typu forów internetowych, na których ludzie zwykle wzajemnie się dołują, a często chcą się pocieszyć, ze ktoś ma gorzej niż ja...ale po postach "Mar" zdecydowałam się napisać trochę od siebie.
Nasza historia z guzami mózgu zaczęła się tak: Mama (wtedy 47 l.), nauczycielka matematyki, właściwie to już pani doktor, wraca ze szkoły 9.kwietnia 2013 r., jest w domu sama, dzwoni do taty i nie potrafi powiedzieć własciwych słów. Mówi , ale nie to co by chciała. Afazja mowy. Nasz telefon na pogotowie, podejrzenie udaru, karetka była w 3 minuty, zabrano Mamę, ja w tym czasie leciałam pociągiem z Poznania, z uczelni prosto do szpitala.
Tomograf, wynik: 2 guzy.
Kilka konsultacji - Kalisz, Bydgoszcz, Warszawa.
W Warszawie potwierdzono że jeden z guzów to gruczolak przysadki mózgowej, niezłośliwy, leczenie póki co farmakologiczne (faktycznie, w tej chwili na rezonansie go nie widać, a miał wtedy 2 cm), drugi "niewiadomoco" ale z pewnością bardziej groźny i trzeba wyciąć. Operacja 7.czerwca w Warszawie na Szaserów (prof. Koziarski), dopiero po 3 tyg. wynik hist-pat: "wyściółczak anaplastyczny III". To był nasz pierwszy "przyjaciel". Radioterapia (bo przy tym nie stosuje się terapii skojarzonej z chemią) do 10.09. Dalej 23.11. rezonans - wznowa. Ukochana pani doktor z Radioterapii HCP w Poznaniu z tekstem: "Nie sądzę żeby ktos się podjął operacji, chwila zadzwonię do kolegi czy jakaś chemia wchodzi w grę. Dam Pani skierowanie do neurochirurga, niech mi tylko napisze wyraźnie że sie zoperować nie da, bo chemia wchodzi w grę jednak". NO przepraszam ale PIPA JAKICH MAŁO! Miałam telefon do doktora Furtaka z Bydgoszczy, którego na pewno będę do końca życia wychwalać pod niebiosy. Podobno na wizytę czeka się nawet 2-3 lata. No i nigdy nie odbiera telefonów. Mój odebrał od razu, za pierwszym razem. To był piątek, 13.grudnia--> "Mama jest chodząca? Przyjedźcie w czwartek do mnie!". Wizyta u Doktora: "Pani Danuto, jest wznowa. Operacyjna. " -"Słucham? jak to operacyjna, pani doktor w Poznaniu powiedziała ze nikt tego nie zoperuje" "A Pani doktor kogoś kiedyś operowała? Widziała płytę z rezonansem". Oczywiście że nie operowała i nie widziała... Od razu termin przyjęcia do szpitala - 17.stycznia. 20 stycznia przeszliśmy operację. Brak bólów głowy zwalających z nóg tak jak po pierwszej operacji, za to duża afazja mowy. Zero niedowładów. Powoli wracamy do zdrowia. Podobno wynik hist-pat ma być już po weekendzie. I jest.
I tu poznaliśmy nowego przyjaciela. Podobno tamten zezłośliwiał - GBM IV. Lekarze zastanawiają się czy to możliwe, że w takim tempie się przekształcić. Wiem że to możliwe, ale proponują porównanie materiałów z obu operacji. Decydujemy się na polecanych przez dr. Furtaka lekarzy z RCO w Bydgoszczy. Do pani doktor która przekreśliła nam nadzieje na wszystko już nie idę. Jej już podziękujemy.
W piątek jedziemy na rezonans a we wtorek na komisję decydującą - co z nami będzie. Pan Doktor zakłada, że w mózgu jest czysto , bo przecież trzeba tak zakładac i że chemia nie będzie potrzebna, przynajmniej nie ta silna. A my oczywiście się boimy.
Stan mojej Mamy ? Dziś po długim czasie rozwiazywała zadania z matmy na poziomie studiów. Zaadresowała kopertę. Dwa dni temu wystawiła faktury. Ale nie jest kolorowo. Jest strasznie nerwowa i chwiejna emocjonalnie. Czesto zmienia wyrazy - afazja mowy, ale tak że jesteśmy w stanie się porozumieć, chociaz i tak ją poprawiam, bo obie takie jesteśmy.
Perfekcyjne. Różowo nie jest, ale walczymy. I będziemy walczyć do końca. Podobno wiara to 50% sukcesu. A z naszego, matematycznego punktu widzenia to już całkiem sporo!
Aaa jeszcze jedno - co do diety to chyba nie stosujemy żadnej specjalnej ale jemy z rozsądkiem - dużo warzyw i zup, chociaż i na mniej zdrowe jedzenie sobie pozwalamy. Jak to powiedział pan Doktor- "Komfort przede wszystkim". Codziennie urządzamy sobie spacery z kijkami i też jest sympatycznie. Mama chce jeździć samochodem ,czego nie tylko ze względu na leki robić nie może, ale również przez ograniczone pole widzenia z prawej strony.Po operacji przejechała już dwa razy naszą, małouczęszczaną ulicą, pod opieką kogoś z rodziny. Nawet gdybym bardzo chciała to nie jestem w stanie jej tego zabronić. Ten typ tak ma.
Nasza historia - jak każdego z Was jest inna i trudna. Padło tu bardzo wazne zdanie: trzeba cieszyć się każdą chwilą i każdym dniem. Na każdego przyjdzie czas, ale nic w naszym życiu nie jest pewne i nasi bliscy naprawdę maja szansę wyjść z tej choroby. Trzeba w to mocno wierzyć.
Pozdrawiam,
Marta