Witam,na początku witam wszystkich bardzo gorąco
długo zastanawiałam się czy tutaj napisać, ale w końcu zebrałam się na odwagę. Chciałabym opowiedzieć moją historię - a mianowicie, mam 20 lat i z moim przyjacielem glejakiem 2 stopnia, o nazwie żółtakogwiaździak zmagam się od 27 lipca 2013 roku, czyli dosłownie od kilku miesięcy. No ale od początku - a więc 27 lipca, obudziłam się jak gdyby nigdy nic, fakt faktem dzień wcześniej pobalowałam ( toczyłam normalne aktywne wręcz życie ) a więc obudził mnie okropny ból głowy, miałam nudności, potem doszły również do tego wymioty- myślałam że jest to zwykły pospolity kac, a jednak niestety nie, myliłam się.. Po południu, między godziną 13 a 14 zjadłam normalnie obiad i od tej pory znam wszystko z opowieści moich rodziców i siostry. Zapatrzyłam się w jeden punkt, dostałam ataku padaczki ( pierwszy raz w życiu,nie mając jej wcześniej),okropnie wykrzywiło mi buzię i poszla mi piana z ust. Trafiłam na SOR tam dostałam kolejnego ataku padaczki,uśpiono mnie aby zrobić mi tomograf - wynik brzmiał guz mózgu. Chyba każdy kto usłyszał tę diazgnozę, nie zapomni wyrazu twarzy lekarza oraz słów brzmiących w jego ustach.. Bardzo cieszę się ,że z pierwszych kilku dni mało co pamiętam,jedynie z opowiadań rodziców. Trafiłam na oddział nurochirurgii, niestety z operacją zwlekano ponieważ pojawił się zbyt duży obrzęk,takze przeleżałam tydzień w oczekiwaniu na operację. Po operacji trafilam na SIN,następngo dnia po operacji poszłam się wykąpać, zaczęłam już normalnie chodzić bez niczyjej pomocy,z moim wzrokiem i słuchem również wszystko było okej, tak jak i z koordynacją - jak gdyby nigdy nic
po tygodniu czasu wróciłam do domu, a więc w szpitalu łącznie spędziłam 2 tygodnie i 4 dni - zaznaczając ,że pierwszy raz w życiu leżałam w szpitalu,nie mówiąc już o operacji. Wynik badania histopatologicznego znam od 2 tygodni, jak wyżej nadmieniłam okazał się to być ŻÓŁTAKOGWIAŻDZIAK typu 2 czyli łagodny. Po konsultacjach z kilkoma lekarzami stwierdzono ,że radioterapia nie jest mi potrzebna, ponieważ ten guz to TYLKO 1% występowania..mam być pod stałą obserwacją. Dziś będąc u lekarza usłyszałam słowa których nie zapomne chyba do końca życia - że mam wiele szczęście, bo niewiele osób udaje się usłyszeć tak dobrą wiadomość
mimo wszystko strach pozostał, bo jak wszyscy wiemy glejaki niestety mają to do siebie,ze mogą odrastać, ale jestem pełna nadziei ,ze skoro mialam tyle szczęścia ,że guz wycięty został w całości i znaleziono ognisko zapalne to i ten PIERON nie odrośnie
Chciałam zapytać czy jest tutaj może ktoś z Państwa kto zmaga się z podobnym typem PRZYJACIELA jak mój i mógłby podzielić się jakimiś wiadomościami odnośnie leczenia i walki o lepsze życie po operacji, z góry byłabym wdzięczna, podaje swój email -
ewelciaaaa99@wp.pl Serdecznie pozdrawiam i życzę wytrwałości bo należy pamiętać,że nadzieja umiera ostatnia a my z całą pewnością będziemy walczyć do końca i nie poddamy się !! Także głowa do góry !