hej wszystkim,
bardzo długo zwlekałam z napisaniem na tym forum. Dzięki niemu uzyskałam wiele przydatnych informacji na temat tej okropnej choroby.
24 marca tego roku u mojej Mamy zdiagnozowano wstępnie, na podstawie tomografu, guza mózgu po lewej stronie w płacie potylicznym- prawdopodobnie glejaka rozmiaru ok 35x55 mm. Mama miała okropne bóle głowy, traciła świadomość, bezwład prawej strony ciała posuwał się bardzo szybko - i tak wylądowałyśmy w szpitalu klinicznym w Lublinie. Mój świat, jej świat - nasza mała rzeczywistość legły w gruzach. Zaledwie pól roku wcześniej ledwo wyrwałyśmy śmierci inną bliską osobę. Teraz zapowiadała się kolejna walka.
Przez ok. 3 tygodnie czekaliśmy na przyjęcie na neurochirurgię - udało się dość szybko, trafiliśmy na bardzo dobrego lekarza. Przed przyjęciem, w szpitalu powiatowym Mama miała bardzo duży obrzęk mózgu, wystąpiła afazja i zupełny niedowład prawej strony ciała.Wszystko cofnęło się po podaniu mannitolu. W międzyczasie okazało się, że Mama ma drugiego, mniejszego guza w płacie ciemieniowym, w okolicy ośrodka ruchu. 10 kwietnia odbyła się operacja, większy guz wycięto praktycznie w całości - mniejszy został z racji położenia i niemożliwości dostania się do niego podczas tego konkretnego zabiegu. Lekarz nie wróżył dobrze - od razu powiedział, że guz był paskudny. Mama wybudziła się bardzo szybko a po 5 dniach, w dobrej formie opuściła szpital. Teraz czekaliśmy na wyniki badania histopatologicznego.
Wynik nie pozostawił nadziei - glejak wielopostaciowy WHO IV. Najgorsze świństwo.
Mama się załamała. Wszyscy się załamaliśmy.
Na dzień przed pójściem do szpitala, Mama dostała pierwszego napadu padaczki. Od tej chwili występowała często, jednak napady były krótkie i dość "lekkie".
Leczenie onkologiczne rozpoczęło się 5 czerwca - miała dostać kurację lampy + Temodal 6 tygodni. Niestety była w złej formie ogólnej, nie dałaby rady przyjąć chemii. Dostała 3 tygodnie wzmocnionego naświetlania.
Teraz jest w domu. Czuje się w miarę dobrze. Ma nieduże problemy z mową, czasem się zatnie lub zapomni słowa. Pogorszył się jej wzrok ale nie ma bólu głowy ani niedowładu. Jest dostatecznie sprawna, jednak bardzo słaba.
W tym momencie jesteśmy w pewnego rodzaju zawieszeniu - czekamy na rezonans kontrolny po naświetlaniu. Prawdopodobnie będzie druga operacja by wyciąć ten mniejszy guz - oczywiście jeśli będzie taka potrzeba.
Dziś piszę o tym wszystkim spokojnie, w zasadzie bez wielkich poruszeń i emocji. Jednak przez długi okres nie potrafiłam sobie poradzić z niczym.
Ale żyć trzeba. I walczyć. Choćby nikt nie dawał szans. Choćby mówili, że nie ma ratunku.
Piszę do Was, żeby złapać kontakt z kimś, kto rozumie i to wie, co znaczy walka o wszystko.
Piszę, bo mimo obecności Męża, Rodziny, Przyjaciół - czuję się dziwnie samotna i niezrozumiana przez otoczenie.
Wydaje mi się, że potrzebuję wsparcia. Dopiero teraz. Bo powoli tracę grunt pod nogami...