u mnie bylo podobnie- tata tez wiedzial ze mial guza, ze byl zlosliwy, ze potrzebne byly lampy wiedzial tez ze moze mu odrosnac, tez nie pytal o nic,(nie wiedzial jak powazny jest jego stan tzn ze niebawem odejdzie) choc podczas rozmow z nim powiedzial mi ze wie ze mial raka,wie ze mu to wycieli, wie na jakim oddziale lezal jak mial radioterapie, ale zawsze mowil ze on sie nie podda, bedzie walczyl. szczerze? wydaje mi sie ze on sam w to nie wierzyl
przyznal mi sie tez do tego ze od roku dretwiala mu twarz, ale nie powiedzial nam no bo po co ...
najgosze bylo to jak on lezal na lozku ja siedzialam na podlodze kolo lozka i ogladalismy razem filmy-ja spogladalam od czasu do czasu na niego a on wgapial sie nie w monitor a w sufit...
wiele razy zastanawialam sie nad tym zanim tata mial operacje, co musi czuc czowiek wiedzac ze beda mu otwierac glowe...ciarki mnie przechodzily
takze wiele razy zastanawialam sie nad sytuacja jaka sie stala-nieuleczalna choroba taty, i powiem wam ze zawsze bylo tak dziwnie, ta bezsilnosc wszechogarniajaca...przyjezdalam do domu i jak tylko go widzialam plakac mi sie chcialo, serce najbardzoiej rozrywalo jak rozmawial ze znajomymi i mowil im ze wyjdzie z tego...
przez 4 miesiace mojego zycia dostalam mega kopa w dupe od zycia, najierw w maju smierc ojca mojego chlopaka, w lipcu smierc babci i poczatek choroby taty, i smierc taty w grudniu. Powiem wam tyle jestem teraz o wiele silniejsza i wiem ze czlowiek naprawde wiele moze uniesc, bylu u mnie momenty zalamania owszem, ale wiedzialam ze musze szybko sie podniesc i byc przy tacie caly czas. Nie jestem zwolenniczka leczenia "na sile, za wszelka cene" swojego zdania co do glejaka nie zmienie do momentu jak nie wynajda na niego leku. Nie uznaje tego za poddanie sie, bo trzeba pozwolic zyc i tzreba umiec pozwolic odejsc...
eh zebralo mi sie na jakies zwierzenia, widocznie tego mi potrzeba bylo