Wiesz choroba chyba zbliża wszystkich i tych dużych i tych małych i pokazuje nam inne oblicza naszych dzieci. Ja pamietam moje dzieci, syn wiecznie się kłócił z Monisią, nigdy sie nie mogli "dogadac.Ona oczytana, wygadana, pełna energii,wyszczekana,żyjaca dniem dzisiejszym, on poważny, zanim coś powiedział to się zastanowił, wytonowany,z zaplanowanym dniem nastepnym, oszczędny - aż się czasami smieliśmy,że ma geny poznańskie po babci- jak by powiedzieć"facet na poziomie, stabliny".
Jak się dowiedzieliśmy o tym strasznym glejaku, jakby się odmieniło wszystko o 180 stopni, nic sie nie liczyło, nic nie było ważne tylko siostra. To on starał się jej dogadzać,kupował różne drobiazgi aby sprawić jej przyjemność, jechał 4 godz. do Dablina aby wsiąść w samolot i przylecieć na wekkend do Londynu aby być chociaż z nią chwilę - w domu zostawiał żonę z miesięczna córeczką,wynajdował jakieś wspomagacze w leczeniu ,chociaż wszystko co można było jej dać to miała- ja część załatwiałam w Polsce, gdy potrzebne były pieniądze bez namysłu likwidował lokaty aby tylko pomóc, siedział przy niej i szeptał jak bardzo ją kocha i to ten mój syn -pełen stoickiego spokoju,płakał potem jak małe dziecko.
Teraz dzwoni do mnie co drugi dzień,aby się chociaż spytać jak się czuje, czy mi czegoś nie potrzeba,mówi po krótce co u jego dziewczynek, stał się bardziej otwraty uczuciowo.
Tak, ta choroba przewartościowuje nas wszystkich,a małe dzieci mają jeszcze ten instynkt,który nam dorosłym się zaciera, a im pozwala wyczuwać stany psychiki otaczających go bliskich i podpowiada zachowanie- i mimowolnie zaczynają szybciej dorastać.
pozdrawiam, jakoś się rozkleiłam.